Czy jest coś bardziej frustrującego od zainwestowania czasu i pieniędzy w naukę języka, aby po drodze pełnej wyzwań i ciężkiej pracy nie umieć już na ten język patrzeć? Nawet lektorzy językowi mają własne historie z językami obcymi, których byś się nie spodziewał. Oto moja historia: Jak będąc w Japonii, nie nauczyłam się japońskiego, czyli jak nie uczyć się angielskiego.
Moja historia – nauka japońskiego
Jako pełna entuzjazmu 22-latka wylądowałam w Osace w maju 2022 roku. Po roku oszczędzania pieniędzy na wyjazd zdecydowałam się wyjechać, by uczyć się języka. Podstawy przecież już znam, ale pomyślałam, że przebywanie za granicą spowoduje, że szybciej nauczę się języka.
Ale zacznijmy od podstaw, trzeba przecież jakoś żyć w tej Japonii, trzeba znaleźć pracę, albo nawet dwie — szkoła przecież taka droga, jedzenie też trzeba kupić, mieszkanie opłacić, więc znalazłam pracę jako sprzedawca w sklepie Lawson z rana i jako nauczycielka angielskiego wieczorami. Pomiędzy pracą miałam zajęcia japońskiego, akurat mi się udało tak poukładać grafik.
No ale życie z tak napiętym grafikiem przez 10 miesięcy nie jest proste, nie ma wystarczająco dużo czasu na wyjście na miasto, na poznawanie ludzi, na używanie japońskiego…na mówienie po japońsku…
Jak wyglądały moje zajęcia z japońskiego? Czyli – jak nie uczyć się angielskiego?
Zacznijmy od japońskiego systemu nauczania i jak traktują zagranicznych studentów. Masz dwie prace i ledwo wiążesz koniec z końcem, nie masz czasu zjeść obiadu, a ze zmęczenia mózg paruje? Nikogo to nie obchodzi, na zajęcia nie możesz się spóźnić nawet minutę. Gdybym miała wizę studencką, to byłabym jak na łańcuchu, ale na szczęście miałam wizę working-holiday,
Przejdźmy do zajęć z japońskiego, trwały one od poniedziałku do piątku, w godzinach 13:30 – 17:30. Miałam przygotowany z góry program zajęć na każdy semestr. Oznaczało to, że nie ważne czy uczniowie rozumieją materiał, codziennie idziemy do przodu i nie poświęcamy czasu na powtórki czy dodatkowe wyjaśnienia.
Zajęcia w szkole wyglądały następująco:
- godzina na wyjaśnienie gramatyki
- godzina na ćwiczenia z gramatyki
- godzina na ćwiczenie pisma
- godzina na ćwiczenia ze słuchu lub czytanie
- bardzo mało konwersacji — tyle, co udało mi się przegadać ze znajomymi na przerwie
Na poziomie podstawowym nie miałam żadnych problemów, znaki były proste, gramatyka również. Nie miałam problemu ze zdaniem codziennych testów ze słownictwa czy gramatyki. Nawet awansowałam w 6 miesięcy z grupy podstawowej do średnio-zaawansowanej. W grupie średnio-zaawansowanej przerabialiśmy bardzo trudne zagadnienia — oczywiście połowa z nich była mało przydatna w codziennym życiu.
Muszę się pochwalić, że miałam najwyższy wynik testu semestralnego z wszystkich grup na moim poziomie (z około 100 uczniów). Faktycznie szło mi dobrze… Pisanie testów po japońsku. Wręcz tak dobrze mi to szło, że nawet nie musiałam znać treści zadania, słówek w przykładzie, czy znaków, żeby je rozwiązać. Bo nauczyłam się w tej szkole dobrze rozwiązywać testy.
Gdyby moim celem było zdanie egzaminu państwowego na poziomie N3 (średnio-zaawansowany), to wróciłabym do Polski szczęśliwa, bo ten test również zdałam. Lecz moim celem było nauczenie się mówić po japońsku.
Ile dokładnie zainwestowałam pieniędzy ?
Pieniądze za okres nauki (10 miesięcy):
- 18 000 zł – zajęcia
- 15 000 zł – pokój jednoosobowy
- 1 500 zł – podręczniki i materiały
Godziny spędzone na naukę:
- 800 godzin w szkole
- 200 godzin nauki własnej
Jakie efekty miałam po 10 miesiącach przebywania w Japonii i uczenia się tam języka? Czyli – jak nie uczyć się angielskiego?
Wyobraź sobie moje zażenowanie, wracając do Polski po 10 miesiącach, 1000 godzinach nauki i portfelu lżejszym o 34 500 zł. Niemała inwestycja. Miałam „śmigać” po japońsku, większość ludzi wokół się tego po mnie spodziewało.
Jak mam spojrzeć w twarz rodzicom i znajomym? Dlaczego muszę się wszystkim tłumaczyć, że nie pracuję w japońskiej firmie?
Ale stało się, wróciłam do Polski z japońskim na poziomie B1 – czyli realnie nie nada się do niczego oprócz komunikacji ze znajomymi Japończykami.
Sposób nauczania w Japonii był bardzo nieprzyjemny i frustrujący, co więcej nie osiągnęłam swojego celu. Po tym wszystkim moja motywacja do nauki spadła do 0, nie tknęłam japońskiego przez następne 10 miesięcy. Mój poziom spadł jeszcze niżej, słówka pozapominane, gramatyka poszła w las.
Piszę o tym, ponieważ każdego roku ktoś zapisuje się na kurs języka angielskiego, który wygląda tak samo jak mój kurs języka japońskiego. Nie można spodziewać się efektów w mówieniu jeśli kurs wygląda podobnie jak mój.
Nie licz na to, że po wielu miesiącach nauczysz się mówić jeśli uczęszczasz na kurs, który wygląda podobnie do mojego w Japonii.
Jak jest teraz?
Po jakimś czasie, zaczęłam pracować jako lektorka w Przełam Barierę i poznałam świetnych lektorów i Arka. Żeby zostać lektorem, trzeba przejść specjalne szkolenie i mieć doświadczenie w nauczaniu angielskiego — ja uczyłam już angielskiego w Japonii i w Polsce.
Ucząc się uczyć innych metodą szkoły, a później używając tej metody i widząc postępy moich kursantów, sama zaczęłam się zastanawiać nad swoją nauką japońskiego, by do niej wrócić.
Czy ja oszalałam? Przecież angielskiego nauczyłam się przez konwersacje, a nie z podręcznika. Jest łatwiejszy i przyjemniejszy sposób na naukę języka niż godziny spędzone nad przepisywaniem znaków i robieniem ćwiczeń.
Więc inspirując się metodą szkoły, T.E.L.L. M.E. zaczęłam pracować z lektorem japońskiego.
Lektora japońskiego poprosiłam, by robił to co ja robię dla moich kursantów. Oczywiście nie da się metody całkowicie odwzorować i większość pracy mojego lektora wykonuję ja (ponieważ nie zna on polskiego i angielskiego), ale próbuję. Mój lektor tylko ze mną rozmawia, nie jest przeszkolony, ale JA jestem i sama wiem, co po zajęciach mam zrobić, aby zmaksymalizować rezultaty 🙂
Podsumowując, to właśnie moi kursanci, lektorzy PrzełamBarierę, Arek i nauka na błędach sprawiły, że teraz nauka japońskiego znowu sprawia mi przyjemność.
Wszystkim, którzy stracili nadzieję na nauczenie się języka, którzy czują, że już zbyt dużo zainwestowali i stracili, że to już nie ma sensu, chcę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością — u nas ma!
Kończąc ten artykuł pozytywną notą, czas spędzony w Japonii uważam za jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Pełnego wyzwań, ale również cudownych wspomnień i znajomości. Uczucie zażenowania moim japońskim już przeszło, ponieważ wszyscy robimy błędy. Zostały piękne zdjęcia, tęsknota za świeżutkim sushi oraz raz na jakiś czas odwiedzający mnie Japończycy — ponieważ oprowadzam znajomych po Polsce, jak mnie odwiedzają.